wtorek, 2 lipca 2013

Jak jest.

Mówili, że za dużo wspólnego, by tak po prostu żyć osobno. Mówili, że tak nie można.
Zatrzymywali, ciągnąc za rękę, bym jeszcze się zastanowiła. Chcieli abym była szczęśliwa, tak w pełni.
Moje szczęście wygasało, zostawał tylko popiół, a wraz z nim coś kruszyło się we mnie. Tak jakby serce. Każdego dnia łamało się na parę nierównych części i zadawało przeogromny ból. Oni nie wiedzieli.
Przecież się uśmiechałam, dusza towarzystwa, byłam wszędzie i przy każdym. Każdego zarażałam swoim optymizmem, wmawiałam jak piękne jest życie i, że nie warto się przejmować. Moje słowa podobno podchodziły pod perfekcjonizm. Milczałam, kiedy należało. Mówiłam, kiedy tego oczekiwali.
Zawsze dziękowali, za to co dla nich zrobiłam, za to, że porozmawialiśmy. Dla mnie to norma życiowa. Swoje życie zapełniałam życiami innych. Wyrywałam się w ten sposób od swojego.
Naprawdę cieszyłam się, kiedy usłyszałam, że moje rady na coś się przydały i jednak moje starania nie były na marne. Parę razy pytali 'jak Ty to robisz?'. Nigdy nie odpowiadałam, omijając szybko temat.
Wiedziałam, że myślą, że moje życie jest bez skazy, że mam to czego chcę i jestem tą farciarą, bez problemów, bez zmartwień. I tak pozostało, dzięki temu jestem szczęśliwa. Oni wierzyli we mnie, a ich wiara nie tylko we mnie, ale i w samym siebie, dzięki mnie, dawała mi ogromną siłę. Dzięki nim, dzięki wielu rozmowom na temat życia, sensu, uczuć i całej reszty, zaufałam samej sobie. Powoli kształciłam swoje wnętrze.
Uwierzyłam i nadal wierzę. Wierzę, że potrafię.
Wierzę, że nawet, gdy stoję sama, a pęka serce, nic się nie stanie. Będzie dobrze.



1 komentarz: